Strony

10 stycznia 2012

O rzeźniach miejskich


Dzisiaj definitywny koniec noworocznego rozrzewnienia. Poniżej fragmenty artykułu inżyniera Dubeltowicza, w którym autor opisuje stan faktyczny rzeźni warszawskich na rok 1911 oraz ujawnia kulisy powstania (a właściwie niepowstania) rzeźni miejskiej na Kole.

[…]
Ktokolwiek bądź słyszał w najfantastyczniejszych opowieściach o istnieniu jakichś tawern ciemnych i nor tajemniczych, do których światło dzienne przedostać się nie może, a oświetlenie na tyle jest przyciemnione wyziewami i parami, że niedozwala odróżnić przedmiotów, najbliżej położonych, to obraz taki jeszcze będzie wesołym w porównaniu z widokiem, jaki przedstawiają rzeźnie warszawskie. Dodawszy do tego brud, błoto, przeciągi i brak światła, otrzymamy dopiero słabe pojęcie o prawdziwym obrazie tej nędzy i rozpaczy. Czy w takich warunkach może być mowa o zastosowaniu najelementarniejszych przepisów hygieny, czy służba lekarska przy nędznej świeczce lub lampce rzeczywiście może dojrzeć cośkolwiek w oglądanych sztukach? Oględziny w takich warunkach są czczą formą zadośćuczynienia obowiązującym przepisom – tak chce mieć forma, bo jeże1i jest służba weterynaryjna i hygieniści, to wszystko jest w porządku: mieszkańcy mogą być spokojni, że z tej strony nic im nie grozi. Trudna jest doprawdy pozycya panów weterynarzy, stojących na czele oddziałów rzeźni: jako ludzie wykształceni, wiedzą dobrze, co jest możliwe, a co nie, i tu znajdują się w warunkach absolutnej niemocy do przeprowadzenia choćby najskromniejszych wymagań porządku i czystości. Czy utyskiwania na niedostateczną służbę weterynaryjną są uzasadnione, co pomoże powiększenie personelu, jeśli ten personel nie jest w stanie absolutnie nic pomódz w zmniejszeniu nieporządków? Szkoda pieniędzy na najmniejsze poprawki w tym względzie, bo do niczego absolutnie nie doprowadzą.

Wyobraźmy sobie w tych ciemnościach szereg zabitych zwierząt, leżących ściśle przy sobie, a nad niektóremi z nich rzeźnika, również brudnego, jak całe otoczenie, ze świeczką na patyku w zębach, operującego zwierzę, a będziemy mieli obraz do podziwiania. Świnie, przeznaczone do zabicia, rozbiegają się po wszystkich kątach i tam, gdzie je dosięgnie pałka, padają, czy to między gromadę ludzi, czy zabitych zwierząt, a przywleczone po gnoju i brudach podłogi, wrzucane są do kotła, gdzie setki ich poprzedniczek używało kąpieli w tej samej wodzie. Jamy nawozowe mają w niektórych rzeźniach jedyne w swym rodzaju urządzenia, bo przez otwór, znajdujący się w ścianie, wyrzucany jest gnój na zewnątrz, ale ścieki z jamy wracają z powrotem do rzeźni, aby przepływać przez rynsztok w środku rzeźni. Stół, przeznaczony do sekcyi zwierząt podejrzanych, stoi na dworze, zapewne dla światła: jakież to sekcye delikatne mogą się wykonywać na kilkostopniowym mrozie, lub w czasie zawiei i wogóle niepogody? Na to wszystko trzeba patrzeć obojętnie i wmawiać w siebie, że tak jest od niepamiętnych czasów i było dobrze, zatem i nadal będzie takoż, bo są specyaliści, którzy mają nadzór nad zachowaniem przepisów hygieny.

W takim stanie rzeczy. czy mamy zastanawiać się nad koniecznością budowy rzeźni, któraby odpowiadała wszelkim wymaganiom czystości i hygieny?- sądzę, że to jest zbytecznem, mamy bowiem wszyscy wyrobioną pod tym względem opinią.

Dlaczegóż więc rzeźnia nie buduje się?

Pieniądze są, plany, jakkolwiek przygotowane przed blisko 20 laty, są także, a chociaż przerobienie takowych będzie niezbędnem, to jednak okoliczność ta nie mogłaby być przecie powodem do wstrzymania roboty? Plac jest, t. j. najważniejszy punkt, który był przedmiotem bardzo ciekawych polemik przed 4-a laty, a i bardzo pouczający, bo dowiedzieliśmy się, że każdy z placów będący przedmiotem obrad i dyskusyi, jest jedynym i jakby wskazanym do budowy rzeźni, odpowiadając wszelkim warunkom sanitarnym, położenia względem miasta, najtańszy i najdogodniejszy.

Dziś jest więc plac w miejscowości Koło, t. j. ten sam, który od początku projektu budowy rzeźni był na widoku, i o kupno którego magistrat najwcześniej zaczął się starać. Historya tego placu jest taka: Gdy w swoim czasie kwestya rzeźni została w zasadzie zdecydowaną, ś. p. mecenas Wrotnowski podał propozycyą magistratowi podjęcia się kupna placu w Kole, w rozmiarze, jaki będzie potrzebnym, po 30 kop. za łokieć kwadratowy. Magistrat zgodził się na tę propozycyą i wydał upoważnienie Wrotnowskiemu do skupowania częściowych działek na rachunek magistratu. Wrotnowski zajął się tem kupnem i już nabył przeszło połowę placu do chwili, kiedy z Petersburga przyszła urzędowa wiadomość, że zarząd wojskowy nie pozwoli na budowę rzeźni w tem miejscu. Ponieważ właściciele zaczęli się drożyć, Wrotnowski nie mógł po umówionej cenie kupować więcej placów, a z nadejściem wiadomości z Petersburga nieprzychylnych, magistrat polecił wstrzymać kupno placów, poczyniwszy jednocześnie starania o wyjednanie Najwyższego Ukazu o wywłaszczenie gruntów. Ukaz został wyjednanym, a wtedy magistrat, chcąc się zabezpieczyć, wniósł ostrzeżenia hypoteczne na wszystkie place, będące na widoku, i chociaż te ostrzeżenia niedługo istniały, przysporzyły jednak magistratowi wiele kłopotów, jeszcze zresztą nieuregulowanych. Po śmierci Wrotnowskiego, kupno placów zostało prowadzone w dalszym ciągu, chociaż już nie po 30 kop., ale po różnych, znacznie wyższych cenach, tak że dziś plac jest w całości kupiony, wraz z drogą dojazdową od strony drogi Górczewskiej. Ogólny koszt tego placu wynosi blisko 900 tysięcy rubli. Magistrat robił jednocześnie starania w ministeryum spraw wewnętrznych o uchylenie zakazu ministeryum wojny, co do niezgodzenia się tego ostatniego na budowę rzeźni na Kole, i rzeczywiście starania zostały uwieńczone pożądaną odezwą ministeryum spraw wewnętrznych, które oświadcza, że, pomimo zakazu ministeryum wojny, rzeźnia na Kole może się budować i żadne przeszkody nie zachodzą.

Zdawałoby się więc, że wszystko załatwione, ale, wobec niecofnięcia przez ministeryum wojny swego veto, czy magistrat, czy też przedsiębiorca, któryby podjął się budowy rzeźni, może się odważyć na pokazanie się na placu z robotnikami? Ministeryum spraw wewnętrznych-daleko, a ministeryum wojny ma swe bagnety na miejscu!

Kwestya więc stanęła i, dopóki magistrat nie poczym nowych starań, dotąd rezultatu żadnego być nie może.

W roku zeszłym, z polecenia byłego prezydenta miasta p. Litwińskiego, miałem zaproponowane zajęcie się zebraniem wszelkich danych, mających służyć do sprawdzenia, o ile dane, służące do opracowanego projektu rzeźni, mają swe usprawiedliwienie, oraz na zasadzie tych danych do oznaczenia wielkości i ilości odpowiednich budynków i placów. Zająłem się więc tą kwestyą zasadniczą wraz z inżynierem miejskim, p. Miłkowskim, i pracowaliśmy przez miesiąc jeden. W końcu miesiąca oświadczono mi, abym zaniechał pracy, z powodu braku funduszów na ten cel.

[…]

Na zakończenie powrócę do rzeźni w Warszawie. Czy możemy mieć nadzieję, że marzenia urzeczywistnienia budowy rzeźni mają perspektywę pomyślną? Nie. Czy czekać mamy? To chyba musimy z konieczności, bo czas upływa bez naszego współdziałania, a jeżeli się zdarzy coś pomyślnego w tym przedmiocie, będzie tem przyjemniejsze, że będzie niespodzianką!

Tu muszę nadmienić, że w czasie nadejścia wiadomości nieprzychylnych dla placu na Kole, nie zważając na wydatek już poniesiony na kupno placów, a wynoszący około pół miliona rubli, magistrat wyraził chęć kupna placu na Pradze; złożone więc zostały różne oferty, i wszczęła się znana z pism polemika, która szczęściem nie doprowadziła do żadnego konkretnego rezultatu, oprócz postanowienia, zapadłego na pełnem posiedzeniu magistratu w dniu 9 stycznia 1906 r., aby rzeźnię budować na Kamionku! Jednocześnie kupno placów na Woli szło w dalszym ciągu w przekonaniu, że place, kupione na Kole, są tak świetnym interesem, że w każdej chwili, gdyby tylko magistrat chciał, może sprzedać nabyte place po potrójnej cenie! Czy ten interes rzeczywiście jest tak świetnym, mogą o tem sądzić osoby, znające położenie rzeczy na miejscu i warunki, w jakich się te place znajdują. Ponieważ te place dziś są już nabyte w komplecie pod budowę rzeźni, niech więc pozostaną na ten cel, a stanie się zadość życzeniom, wyrażonym niejednokrotnie, nawet gremialnie przez osoby już to interesowane, już mogące z tego powodu ciągnąć odpowiednie zyski. Prawie jednocześnie z postanowieniem magistratu o budowie rzeźni na Kamionku, został opracowany przez inżynieryą miejską projekt przyszłej nowej dzielnicy miasta, która ma się pobudować w bardzo krótkim czasie na terytoryum łąk Skaryszewskich, Kamionka i Saskiej Kępy, po obu stronach głównej drogi, idącej od nowego mostu do rogatki Grochowskiej. Ciekawy to jest projekt, niezawodnie unikat w swoim rodzaju i zapewne starannie przechowywany. W nowo zakładanych dzielnicach, które mają stanowić ozdobę miasta, zwykle miasto stara się o uwydatnienie tej dzielnicy czy to jakąś budową monumentalną pod postacią jakiegoś gmachu użyteczności publicznej, zresztą pomnika, lub ogrodu publicznego, a wreszcie placu, który kiedyś na ten cel może być użytym, u nas jest lepiej – jako punkt atrakcyjny dla nowej dzielnicy, mającej zasłynąć z piękności budowli, projektuje się w samym środku rzeźnię miejską.

Jakkolwiek dawno już rzeźnie przestały być temi nieczystemi zakładami, które prawo wypędziło po za granice miasta (jakkolwiek prawo to u nas nie zostało dotychczas cofnięte), to jednak, jak się zapatrywać na projekt umieszczenia rzeźni w środku nowej dzielnicy, około której mają się grupować gmachy wykwintne, a choćby nawet najskromniejsze, niech każdy wyrobi sobie zdanie.

Wobec jednak sprawy, która nie toczy się równomiernie, ale od lat 20-u wybucha od czasu do czasu, jak fajerwerk, aby olśniony na chwilę zapaść znów w mrok długotrwały, me mogę ani jednem słowem budzić nadziei urzeczywistnienia pragnień ogółu posiadania rzeźni miejskiej, któraby odpowiadała wszelkim wymaganiom sanitarnym czystości i porządku. Co dalej będzie, przewidzieć niepodobna. Poruszając więc kwestyą rzeźni, stoimy najwyraźniej przed godłem piekła Dantejskiego „Lasciate ogni speranza”.

W. Dubeltowicz, O rzeźniach miejskich. [w:] Sprawy miejskie: pamiętnik Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości m. Warszawy, 1911
Fotografia: Wystawa rolnicza w Tarnowie. Świnia, 1943, NAC

4 komentarze:

  1. Jezu, myślałem że już 10:00.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro świnia 43, to rzeźnia 44. Ale p. Dubeltowicz nie mógł o tym wiedzieć.

    Za to, zamiast miejskiej rzeźni, zafundowano Wam miejską spalarnię śmieci (w rejonie Elekcyjnej/Żmichowskiej). Nie wiem tylko, czy to było jeszcze za czasów Ukazów Najwyżej Zatwierdzonych, czy już po 1918.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podejrzewam, że była i rzeźnia, i spalarnia, i domek czyściciela. Na Kole skupiło się całe zło.

    OdpowiedzUsuń