Strony

30 grudnia 2011

Wolska opowieść wigilijna


Na koniec roku, ku pokrzepieniu serc, prezentuję wolską opowieść wigilijną na faktach tak zwanych autentycznych opartą. Żeby i nasi włodarze, skrudże warszawskie, podobną przemianą zostali dotknięci, połówki nie pożałuję.

Działo się to w wigilię wigilii 2011 roku na serku wolskim, który zwyczajowo w tym czasie porasta gęstym lasem iglastym. W lesie, jak to w lesie – pełno drzew, a drzew pilnują strażnicy przyrody. Strzegą nie tylko drzew ale i każdej drobnej gałązki, igiełki każdej, żeby jakiś cwany warszawiak nie podniósł z ziemi, nie zabrał i nie zapachnił sobie świątecznie domu za bezdurno. Nieświadomy starszy pan długo przebiera w gałęziach, w końcu z pełnym naręczem chce się oddalić. Nagle – trach! Bum! Łapią go twarde dłonie strażnika. Co jest! Oddawaj to! To koszty są! Nie ma darmo! Przestraszony starszy pan uiszcza odpowiednią opłatę. Ale strażnik musi już interweniować w innym miejscu – facet kupuje choinkę i prosi o odcięcie dolnych gałęzi, a na te dolne gałęzie już ktoś się łasi. Więc znowu przepychanka i info krótkie, że nie ma darmo, że piła kosztuje, benzyna kosztuje i w ogóle wszystko kosztuje, a jak kto chce gałęzi, to niech przyjdzie wieczorem i posprząta, to dostanie.

Wieczorem przyszło kilku, żeby posprzątać i gałęzi dostać. Cicho było i ciemno, tylko prostokąt światła z przyczepy świadczył o obecności strażników. Po chwili objawili się między drzewami, zmęczeni, zataczali się od całodziennej pracy. Młody chłopak, najwyraźniej miejscowy, dramatycznie domagał się oddania dwóch dych, które musiał wydać na alko.
Strażnicy chwiejnie dociekali:
- A skąd ty właściwie miałeś na połówkę, jak cię na choinkę nie było stać?
- No, dwie dychy jeszcze miałem.
- A na piwo?
- Matka normalnie pracuje, dała mi.
Widząc, że szanse na odzyskanie kasy marnieją, młodzieniec użył ostatecznego argumentu:
- Nie chcecie mi oddać? To w ogóle mnie zajebcie i zakopcie w tych choinkach!
Strażnicy umilkli. Zdawało się, że poważnie rozważają propozycję, kiedy nagle ich wzrok skoncentrował się na stojących od jakiegoś czasu postaciach, które wcześniej wzięli za niesprzedane choinki.
- W czym szanownemu państwu możemy pomóc? - odezwał się pierwszy.
- My do tego sprzątania, żeby gałęzi dostać.
- Gałęzi? Kochanieńcy, ja wam drzewek dam całych, żeby wam się w nowym roku szczęściło! - zaproponował drugi.
A trzeci nazbierał całą górę najpiękniejszych gałęzi – sosnowych, świerkowych i jodłowych, zgrabnym łukiem zbliżył się do przybyłych i obdarował każdego. Ani chybi duch świąt w niego wstąpił lub też inny spiritus.

Obrazek: Mucha, nr 51, Warszawa, 7 (19) Grudnia 1884

27 marca 2011

O obrazie

Każdy internetowy kronikarz, autor najmniej poczytnego i najbardziej niszowego bloga, otrzymuje w którymś momencie karcący komentarz. Luźne użycie sformułowania "żołnierze wyklęci", czy też napisanie w poście "murzyn" może kogoś niespodziewanie urazić. Taki niespodziewanie urażony czytelnik gniewnie poinformuje o obrazie, co z kolei nas może doprowadzić do obrazy odwetowej. Ale czy słusznie? Lepiej sprawdzić i z podręcznikiem w ręku upewnić się, w jakim stopniu nasze uczucia są stosowne. Pomoże nam w tym podręcznik "Kodeks honorowy i zasady pojedynku", z którego mały cytat poniżej:


I w ogóle warto być gentlemanem, choćby w edycji wolskiej. A każdy gentleman powinien przeczytać blog Łukasza Kielbana. O pojedynkach, oficerach, prawdziwych kobietach i prawdziwych mężczyznach.

5 marca 2011

Czwartek: tłusty, zimny, wystany


Czy publika wolska wie, gdzie są najlepsze pączki na dzielni? Sądząc z długości kolejki, która ustawiła się do Pracowni Cukierniczej w Tłusty Czwartek, publika jest dobrze poinformowana. Poziom determinacji - wysoki - od zajęcia ostatniej pozycji w wężyku do upragnionego kęsa ciepłego pączka mija około pięciu godzin.

Od Działdowskiej do rogu budynku o adresie Górczewska 17 b (z budynkiem owym włącznie) ludzie spokojnie falują, ktoś się na chwilkę oddala po bułki, ktoś inny wbija się do szmateksu na parterze. Przytupywanie, stawanie na zewnętrznych stronach stóp, drobne obroty i skręty tułowia. Jest zimno. Z obliczeń kolejkowych rachmistrzów wynika, że przesunięcie się w kolejce o długość bloku zajmuje około godziny. "Trzeba być wariatem" - kwituje całą sytuację przechodząca obok starsza pani, ale w jej głosie słychać niepewność z nutką zazdrości.



Zjawia się konkurencja i nęci do zmiany planów. "U nas taniej, u nas bez kolejki" - uśmiecha się sympatyczny pan, rozdając zaimprowizowane ulotki z odręcznym napisem "PĄCZEK Z RÓŻĄ. ul. Górczewska 6" na małych papierowych torebkach. Ale ludność obserwuje zaistniałą sytuację z politowaniem. Zapach pączków dociera bez przeszkód i nie pozwala na rezygnację.

Co pięć minut z cukierni wypada wesoły klient z pączkiem w zębach, zaopatrzony w pakunki z firmowym, czerwonym stempelkiem. Kolejka zgodnie przełyka ślinę i docieka: "Pyszne?". "Mmmm", "Yhy" - podają jednoznaczne odpowiedzi. Robi się nerwowo. Nastrój rozładowuje spontaniczna degustacja kiełby i szynki zorganizowana przez właścicielkę pobliskiego sklepu wędliniarskiego. "Szynka po 22", "Zapraszam do nas - można coś zjeść i się ogrzać" - część kolejki skwapliwie korzysta z propozycji. Ale miłe chwile nie trwają długo.

Atmosfera gęstnie, gdy do kolejki zaczynają dołączać "siostry" i inni "znajomi". Pani w lokach trzęsie się z oburzenia: "To ma być w porządku? Miała pani stanąć ZAMIAST, a nie OBOK! No sami Państwo widzą - stoją obie!". Niezorientowani dopytują się, w czym problem. "W limicie, proszę pana! W limicie!". Rzeczywiście kartka na drzwiach informuje bezlitośnie, że jednej osobie przysługuje tylko dwadzieścia pączków. Panikę, smutek i niedowierzanie przerywa nagły huk petardy, którą młodzież z wawelberga spontanicznie funduje kolejce.

Kiedy dym się rozprasza, interesujący nas segment kolejki ląduje w cukierni. Robi się ciepło i słodko. Opadają ostatnie emocje. Ludzie naradzają się, ile wziąć bez lukru i zamówienie idzie na produkcję. Po kilku minutach tace z ciepłymi pączkami lądują na ladzie i następuje parcelacja. Przy okazji sprzedawczyni przyznaje, że to przedostatnia lub ostatnia porcja ciasta. "Muszę zacząć informować ludzi w kolejce...".

Na dworze jest już ciemno. Wolacy stoją niewzruszenie. Odchodzimy z pączkami w zębach, zastanawiając się, czy wiadomość o zakończeniu produkcji zostanie przyjęta ze zrozumieniem...

3 marca 2011

Nieudana rozbrajanka w linii 24


Zarzut: Oskarżony o to, że biorąc udział w związku zbrojnym "w dniu 18 lutego 1982 r. około godz. 12,30 w tramwaju linii "24" na ulicy Obozowej w Warszawie działając wspólnie i w porozumieniu z Tomaszem Andrzejem Łupanowem, posługując się bronią palną [...] usiłował dokonać rozboju na osobie st. sierż. MO Zdzisława Karosa w ten sposób, że grożąc użyciem broni chciał zabrać w/w w celu przywłaszczenia pistolet, a gdy st. sierż. MO Zdzisław Karos nie wydał broni i zbliżył się do Roberta Chechłacza z zamiarem odebrania mu broni, Robert Chechłacz oddał jeden strzał [...], powodując u pokrzywdzonego obrażenia narządów wewnętrznych ciała, w następstwie których wymieniony Zdzisław Karos zmarł w dniu 23 lutego 1982 r. w szpitalu w Warszawie."

Kwalifikacja: Przestępstwo z art. 148 § 1 kk w zb. z art. 11 § 1 kk w zw. art. 210 § 2 kk

Skazany: TAK

Wydarzyło się to sześćdziesiątego ósmego dnia stanu wojennego. Teatr TV w ramach SCENY FAKTU zrobił w 2007 r. spektakl, który oczywiście polecamy, ze względu na lokalizację części akcji. Chłopaki nie kwalifikują się pewnie na żołnierzy wyklętych, ale czemu ich nie przypomnieć?

Źródło: www.13grudnia81.pl 

Zdjęcia z teatru TV: "Oskarżeni. Śmierć sierżanta Karosa"

28 lutego 2011

Mostek za milion


"Wie Pan ile kosztował ten mostek?! No? Jak Pan myśli? Milion... milion euro! No bo skoro całość to czterdzieści milionów, to ile tu tych mostków jest raptem..." - argumentował, sarkając pewien wolak podczas niedzielnego spaceru w Parku Szymańskiego. Prawdopodobnie do wyliczeń można byłoby się przyczepić, ale nie bądźmy drobiazgowi. W ten piękny zimowy dzień wiele osób szlajało się po zrewitalizowanym terenie, kręcąc z niezadowoleniem głowami. Doczekaliśmy się Cricolandu, teraz tylko wypada dotrwać do okresu wiosenno-letniego, kiedy sztuczna rzeka popłynie i poruszy nas dogłębnie. Do smętnych myśli, smętne zdjęcie, fotki ładne i ostre na Panoramio.

20 lutego 2011

Się rozglądam, a tu nagle...


...20 lutego. Cholera człowieka bierze, że tak szybko ten czas leci. W związku z tym, kilka praktycznych porad odnośnie zapobiegania i leczenia z pożytecznej publikacji pt. "O środkach zaradczych w epidemii cholery w r. 1852, w Królestwie Polskiem przedsiębranych, z dołączeniem wiadomości lekarskich i statystycznych".

[w m. Warszawie, str. 13]
"10. Zawieszono sprzedaż cząstkową i roznaszaną ogórków, tudzież niedojrzałych owoców; a przy wzmożeniu sie epidemii i wszelkich owoców.

11. W traktyerniach zabroniono dawać sałatę i ogórki.

12. W pismach publicznych ponawiają się ogłoszenia: że prawie wszystkie wypadki zapadania na cholerę nastąpiły z powodu użycia na pokarm ogórków, surowizn i niedojrzałych owoców, a także oziębienia żołądka nieostrożnem piciem wody, piwa i nie wystałych trunków, i że zatem każdy się strzedz powinien. Przyczem zwracana była uwaga, iż przy pierwszych oznakach cholery konieczną jest rzeczą szukać ratunku u najbliższego lekarza cywilnego lub wojskowego.

13. Za pośrednictwem władz policyjnych zobowiązani zostali właściciele fabryk i rękodzielni, aby przestrzegali pracujących u nich robotników co do nieużywania pokarmów szkodliwych, i aby im przypominali każdodziennie czego wystrzegać się mają.

[...]

18. W więzieniach, w których okazała się cholera, usunięte zostały potrawy z kapusty i grochu, a natomiast wydawanym jest krupnik z roztartemi kartoflami i grubo tłuczonym pieprzem, tudzież po miarce wódki. Oprócz tego odbywa się kadzenie chlorem i prochem".

Co do przypadłości, autopsji, przyczyn powodowych i innych drastycznych detali każdy zainteresowany sam sobie doczyta. Na koniec przytoczę jeden ze sposobów leczenia "w okresie zziębnienia i zsinienia ciała, oraz niknienia pulsu" stosowany "mniej więcej z pomyślnym skutkiem": "kawa czarna gorąca, dawana co pół godziny po filiżance".

Krótko mówiąc, kawę pić, mizerii unikać, a cholera nie weźmie.