Strony

5 marca 2011

Czwartek: tłusty, zimny, wystany


Czy publika wolska wie, gdzie są najlepsze pączki na dzielni? Sądząc z długości kolejki, która ustawiła się do Pracowni Cukierniczej w Tłusty Czwartek, publika jest dobrze poinformowana. Poziom determinacji - wysoki - od zajęcia ostatniej pozycji w wężyku do upragnionego kęsa ciepłego pączka mija około pięciu godzin.

Od Działdowskiej do rogu budynku o adresie Górczewska 17 b (z budynkiem owym włącznie) ludzie spokojnie falują, ktoś się na chwilkę oddala po bułki, ktoś inny wbija się do szmateksu na parterze. Przytupywanie, stawanie na zewnętrznych stronach stóp, drobne obroty i skręty tułowia. Jest zimno. Z obliczeń kolejkowych rachmistrzów wynika, że przesunięcie się w kolejce o długość bloku zajmuje około godziny. "Trzeba być wariatem" - kwituje całą sytuację przechodząca obok starsza pani, ale w jej głosie słychać niepewność z nutką zazdrości.



Zjawia się konkurencja i nęci do zmiany planów. "U nas taniej, u nas bez kolejki" - uśmiecha się sympatyczny pan, rozdając zaimprowizowane ulotki z odręcznym napisem "PĄCZEK Z RÓŻĄ. ul. Górczewska 6" na małych papierowych torebkach. Ale ludność obserwuje zaistniałą sytuację z politowaniem. Zapach pączków dociera bez przeszkód i nie pozwala na rezygnację.

Co pięć minut z cukierni wypada wesoły klient z pączkiem w zębach, zaopatrzony w pakunki z firmowym, czerwonym stempelkiem. Kolejka zgodnie przełyka ślinę i docieka: "Pyszne?". "Mmmm", "Yhy" - podają jednoznaczne odpowiedzi. Robi się nerwowo. Nastrój rozładowuje spontaniczna degustacja kiełby i szynki zorganizowana przez właścicielkę pobliskiego sklepu wędliniarskiego. "Szynka po 22", "Zapraszam do nas - można coś zjeść i się ogrzać" - część kolejki skwapliwie korzysta z propozycji. Ale miłe chwile nie trwają długo.

Atmosfera gęstnie, gdy do kolejki zaczynają dołączać "siostry" i inni "znajomi". Pani w lokach trzęsie się z oburzenia: "To ma być w porządku? Miała pani stanąć ZAMIAST, a nie OBOK! No sami Państwo widzą - stoją obie!". Niezorientowani dopytują się, w czym problem. "W limicie, proszę pana! W limicie!". Rzeczywiście kartka na drzwiach informuje bezlitośnie, że jednej osobie przysługuje tylko dwadzieścia pączków. Panikę, smutek i niedowierzanie przerywa nagły huk petardy, którą młodzież z wawelberga spontanicznie funduje kolejce.

Kiedy dym się rozprasza, interesujący nas segment kolejki ląduje w cukierni. Robi się ciepło i słodko. Opadają ostatnie emocje. Ludzie naradzają się, ile wziąć bez lukru i zamówienie idzie na produkcję. Po kilku minutach tace z ciepłymi pączkami lądują na ladzie i następuje parcelacja. Przy okazji sprzedawczyni przyznaje, że to przedostatnia lub ostatnia porcja ciasta. "Muszę zacząć informować ludzi w kolejce...".

Na dworze jest już ciemno. Wolacy stoją niewzruszenie. Odchodzimy z pączkami w zębach, zastanawiając się, czy wiadomość o zakończeniu produkcji zostanie przyjęta ze zrozumieniem...

7 komentarzy:

  1. Jak dla mnie pączki mogą składać się z samej konfitury z róży, względnie z dodatkiem lukru ze skórką pomarańczową :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pączki z Górczewskiej to wolska dziura czasoprzestrzenna, portal w jakąś pozytywną prehistorię (do tego słodką). Może jedyny jej trwały symbol? No bo wiatraka nie ma, fabryki się zdezaktualizowały, rzeźby Pacak-Kuźmirski spędził na skwerek, Tata Tasiemka też już nieważny, bo państwo jest teraz bardzo higieniczne i praworządne.

    Nota bene, kilka dni temu opowiadał mi jeden dziadek z Płockiej, jak mieli stragan na Kiercelaku i Tasiemka sciągał z nich haracze i oni, jego bracia znaczy, się skrzyknęli, i wrzucili Tasiemkę do szamba, żeby on już z tych haraczy zrezygnował, no i on zrezygnował.
    Trochę nie chce mi się w to wierzyć, ale przyjmnie się tego słuchało ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kercelak przepadł ale duch bazarnictwa krąży po Woli. Chyba najpiękniej objawia się co niedziela na Olimpijce, którą w chwili obecnej (przynajmniej częścią położoną na błotach i kortach) najpewniej trzęsą Cyganie, a może dopiero zamierzają trząść...

    OdpowiedzUsuń
  4. W dzień powszedni Olimpia żyje szczątkowo na Płockiej, za przekoszonym domem na rogu Górczewskiej (przynajmniej, jeśli chodzi o olimpijski segment tytoniowy).
    Co do samej Olimpijki, to niestety już dawno straciłem do niej serce.
    Do Koła zresztą też, od czasu, gdy zaczęły na nim przeważać "antyki z Chin".

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie żebym się przechwalał, ale współwłaścicielką tej cukierni jest moja daleka kuzynka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny blog! Jestem z Woli, podobnie jak moja mama, babcia, prababcia i jej rodzice. Do Pracowni Cukierniczej chodzimy od zawsze! Pamiętam, jeszcze 5 lat temu żyła taka starsza pani, właścicielka. Opowiadała o wojnie i Woli. Znała się z moim dziadkiem powstańcem warszawskim. Cudowny klimat ma to miejsce.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń