Strony

20 marca 2010

Czekając na polskie „Corridori”

 Żelazna nie należy do najefektowniejszych ulic Śródmieścia. Między zabudową starych kamienic tkwią, niczym rodzynki w cieście, pojedyncze obiekty nowej architektury, bądź stare, ale odrestaurowane i zmodernizowane kamienice. W spokojnym nurcie życia tej ulicy, nawet społemowski „Feniks” nie stał się większym handlowym wabikiem dla warszawiaków z odleglejszego sąsiedztwa.
Ale nie tak dawno wokół „Feniksa” wzmógł się ruch. Wystarczyła bowiem jaka taka reklama, iż w tym to domu handlowym będzie sprzedaż rozmaitych artykułów dziecięcych włoskiej firmy „Corridori”. Wiadomo, dla swego dziecka – nie ma granic poświęcenia! Więc też wielu rodziców gotowych jest wojażować kilometry z odległych osiedli Stegny bądź Wawrzyszewska na ulicę Żelazną, do włoskiego dziecięcego raju.
Przechodziłem koło „Feniksa”, jak każdego dnia, swą normalną „ścieżką do pracy”. Uwagę moją zwrócił niewielki tłumek przed witrynami i gablotą. Podszedłem. Ahaaa, to „Corridori” – przypomniałem sobie.
Rzecz szczególna, że o ile przed witrynami tłoczyło się wiele osób, o tyle w samym sklepie dostrzegało się niezbyt duży ruch. Był to zapewne efekt karteczek z cenami przy każdym artykule. Jeszcze przed wejściem do sklepu ta wstępna „przymiarka do kieszeni” działała niczym zimny prysznic na niektórych zapaleńców – potencjalnych klientów. Trudno było bowiem dostrzec karteczki z niższego rzędu trzycyfrową ceną.
Wiele wyrobów rzeczywiście mogło zafrapować użytecznością, prostotą, efektownym wyglądem, doborem pogodnych kolorów, przez to cała ekspozycja w witrynach była żywa, atakowała patrzących mnóstwem barw, przyciągała.
Lalki, zabawne zwierzęta – foteliki, wózki, kojce, łóżeczka, wysokie foteliki, nosidła, a nawet podgłówek samochodowy itp. Wiele tu plastyku w kombinacji z konstrukcją z lekkich rurek metalowych. Czasem zamiast skayu – jako pokrycie – brezent. Ale wszystko porządnie, starannie wykończone, wszystko też dobrane z rozmysłem, zastanowieniem – czemu, komu, jak ma służyć.
To oczywiście pierwszy rzut oka, spoza witryny. Albowiem trudno powiedzieć, jak wszystkie te zabawki i sprzęty służyć będą w codziennym użytkowaniu. Ładne, barwne, funkcjonalne – nie znaczy jeszcze, że trwałe, że z tych śliczności nie wyjdą na jaw rozczarowujące mankamenty. No, ale to tylko  b y ć   m o ż e, natomiast efekt pierwszego zetknięcia z wyrobami „Corridori” jest niewątpliwie dodatni.
Więc obejrzałem sobie, tak jak inni, feniksową włoszczyznę i już zmierzałem przed siebie, poglądając jeszcze na mijane witryny, gdy tuż za wystawami „Corridori”, jakby dla kontrastu, wystawa reklamująca nasze, rodzimej produkcji zabawki. Pozostała tu jedna, gdy inne sąsiednie oddano na rzecz prezentacji włoskich wyrobów. Stanąłem jak urzeczony. Przede mną, wśród innych pluszowych zwierzaków, dość pokaźnych rozmiarów, tkwił przyczepiony w kolorze buraczkowym zając, trzymający w łapie rakietę badmintonową. Patrzył na mnie swym zajęczym zezem, chyba tak, jak patrzy jego żywy brat na myśliwego, gdy mierzy doń z dwururki. Miał być to zapewne zając wesołek, z charakterem, bez obsesji na punkcie swej barwy. Zapewne nie załamał go też ciemnofioletowy kubraczek, w który wystroili go twórcy. Obok niego drugi zając w pozie kopiącego piłkę. Ten dla odmiany koloru czekoladowego...
Oczywiście można zrobić szaroczarną papugę, granatową małpę, fioletową żyrafę itd., itp. ale po co? dlaczego? Dlaczego naszym najmłodszym, boć dla nich te zabawki, stwarzać otoczenie w kolorach ciemnych, smutnych, mimo że pierwowzory zabawek – słowem żywe zwierzęta – mają znacznie pogodniejsze barwy, maść, kolory, są ładniejsze, choć może mniej fascynują, szokują niż buraczkowy zając. Bądź co bądź zmusił mnie do paru minut medytacji i szukania odpowiedzi na pytanie, skąd u diabła wziął się taki kolor?
Zając powstał zapewne w myśl realizacji szczytnej skądinąd zasady – wykorzystania odpadów materiałów. Może...
Albo twórca kojarzył zająca rzeczywiście z buraczkami! Słowem zadziałała tu wyobraźnia rzec by gastronomiczna. Bądź co bądź nie tak rzadko comber na talerzu w sąsiedztwie buraczków, przybiera barwę zająca z witryny.
I jeszcze jedna myśl mnie naszła. Wszystkie sprzęty dziecięce pokazane przez „Corridori”, są tak proste, co więcej z surowców, które mamy. Wszystko bardzo użyteczne i potrzebne. Więc dlaczego nie ma na naszym rynku ich krajowych odpowiedników? Zwłaszcza, gdy tyle się mówi i pisze o wręcz konieczności wzbogacania półek sklepowych w nowe, użyteczne i poszukiwane artykuły. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że jeden z prezentowanych wyrobów jest już u nas – dziecięcy składany, spacerowy wózek-leżak. Lekki, poręczny, coraz częściej widziany na ulicach. Chętnie jest kupowany dla swych oczywistych zalet. Można przypuszczać, że pozostałe wyroby, nie mniej przydatne i potrzebne, ani chybi znalazłyby w przypadku krajowej produkcji, wielu nabywców.
Więc cóż, pozostaje nam czekać na polskie „Corridori”, byle nie za długo i nie... buraczkowe. (C.K.)

Stolica, 28.03.1976, Nr 13, s. 2-3
Zdjęcie z portalu Piotrkowe fotki

6 komentarzy:

  1. Wiesz, z tymi kolorami to jakaś paranoja. Niby czasy się zmieniły a plac zabaw, czy cokolwiek co ma wspólnego z dziećmi ma kosmiczne żywe kolory. I potem się dziwić,że dzieciaki mają ADHD ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli co? Zakładamy klub buraczanego królika ;-) Jakby nie było - w małym felietonie o witrynie Feniksa pięknie i smutno odbiły się nasze polskie kompleksy...

    OdpowiedzUsuń
  3. no naprawdę się czepiacie zająca, co to literatury nie znacie? Przecież już Brzechwa rzecze "A z Kaczki zrobił się Zając w dodatku cały w buraczkach"...

    OdpowiedzUsuń
  4. Zając w buraczkach też mi się skojarzył, ale ja o czym innym - zdarzają się nienormalne dzieci, które lubią zabawki właśnie w kolorach nieżarówiastych, niezbyt przystępnych, a wymiotują na widok słodkich, żółtych misiów, pomarańczowych samochodzików i czerwonych piłeczek. Dlatego choćby dla nich niech istnieją buraczkowe zające.

    Wiem coś o tym, bo sam takim dzieckiem byłem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Te kolory są takie żywe by dzieci nie połknęły przypadkiem takiego zajączka;)

    OdpowiedzUsuń
  6. jak zwykle ciekawy wpis wydobyty z otchłani czasu.

    OdpowiedzUsuń